#wojska specjalne
Zrzutka na serwery i rozwój serwisu
Witaj użytkowniku sadistic.pl,Od czasu naszej pierwszej zrzutki minęło już ponad 7 miesięcy i środki, które na niej pozyskaliśmy wykorzystaliśmy na wymianę i utrzymanie serwerów. Niestety sytaucja związana z niewystarczającą ilością reklam do pokrycia kosztów działania serwisu nie uległa poprawie i w tej chwili możemy się utrzymać przy życiu wyłącznie z wpłat użytkowników.
Zachęcamy zatem do wparcia nas w postaci zrzutki - jednorazowo lub cyklicznie. Zarejestrowani użytkownicy strony mogą również wsprzeć nas kupując usługę Premium (więcej informacji).
Wesprzyj serwis poprzez Zrzutkę już wpłaciłem / nie jestem zainteresowany
Więcej na Stowarzyszenie Żołnierzy "KRS Formoza" na fb.
Nawiązanie oczywiście do batalionu miotła.
Jeśli któregoś dnia stwierdzimy, że jesteśmy elitą, to poczujemy samozadowolenie, a wtedy nie będziemy już siłami specjalnymi -- mówi płk Wiesław Kukuła, dowódca Jednostki Wojskowej Komandosów. Jaką strategię przyjmują jednostki i jakie zadania do realizują?
Jednostka Wojskowa AGAT
Oddział do Zadań Specjalnych Kierownictwa Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej, noszący kryptonim: „AGAT” (skrót od Anty-Gestapo). Historia kompanii Agat rozpoczyna się w czerwcu 1943 roku, kiedy to zapadła decyzja, iż powstanie specjalny oddział złożony z żołnierzy Grup Szturmowych dowodzony przez kpt. Adama Borysa ps. "Pług". Agat miał się stać jednym z Oddziałów Dyspozycyjnych ; Kedywu ; KG ; AK. Członkowie Szarych Szeregów tworzący Grupy Szturmowe przekazali na ten cel oddziały "CR-500", "CR-200" oraz "Sad-100" liczące około 75 ludzi. Dodatkowo do niewielkiej na razie grupy żołnierzy, która de facto działała pod bezpośrednim nadzorem Sztabu Kedywu oraz władz harcerskich dokoptowano drużynę dziewcząt dowodzoną przez Irenę Malento. Co więcej, miejsce w "Agacie" przydzielono także Aleksandrowi Kunickiemu ("Rayski"), którego głównym zadaniem była organizacja wywiadu oddziału. Warto jeszcze wspomnieć o pochodzeniu nazwy "Agatu", która miała w sobie coś z symboliki - otóż był to skrót od złożenia słów Anty-Gestapo, co już na początku istnienia kompanii zdradzało główny cel jej przyszłych działań. Werbowanie nowych członków umożliwiło rozbudowanie oddziału do stanu pełnej kompanii składającej się z trzech drużyn. Każda z nich dzieliła się na plutony, pomiędzy którymi kontakt utrzymywały grup łączniczek dowodzonych przez Halinę Kalinowską-Olszewską ("Marysia") i Janinę Trojanowską ("Nina"), łączniczki przy dowództwie. Z kolei w poszczególnych plutonach pracę łączniczek prowadziły: Halina Strachalska ("Janina"), Irena Malento ("Jenny") i Halina Grabowska ("Zeta"). Dowództwo nad plutonami objęli: Jerzy Zborowski ("Jeremi", zastępca dowódcy kompanii), Jerzy Zapadko ("Mirski") i Wacław Dunin-Karwicki ("Luty"). Ponadto na przełomie 1943 i 1944 roku zorganizowano pluton gospodarczy dowodzony przez Ryszarda Hoffmana ("Rysiek"). "Agat" posiadał także komórki wywiadowczą, kwatermistrzowską, sanitarną, moto. Wywiadowcy zajmowali się przygotowaniem rozpoznania przed zaplanowanymi akcjami oraz obserwacją celów wraz z terenem przeprowadzenia zadania. Wiesław Raciborski ("Robert") zajmował się komórką kwatermistrzowską, organizując niezbędne zaopatrzenie. Podobnie rzecz się miała z komórką moto, którą dowodził Stefan Grudziński ("Bogdan"), który organizował nie tylko pojazdy dla kompanii "Agat", ale i szkolenia dla kierowców. Wreszcie sanitariatem zaopiekowała się Lidia Strzelecka ("Akne"). Z czasem komórka ta została rozbudowana do liczby kilku sanitariuszek i lekarzy. Służby sanitarne z prawdziwego zdarzenia powstały po akcji "Kutschera". Rozbudowa oddziału sprawiła, iż jego dowódca mógł także wystąpić z inicjatywą przekształcenia go w samodzielny batalion. W międzyczasie doszło także do przemianowania "Agatu". W styczniu 1944 roku nadano mu nową nazwę, choć opierającą się na podobnej, co poprzednio, zasadzie - Przeciw-Gestapo, "Pegaz". Dodatkowo utworzono komórkę bezpieczeństwa, która zajmowała się zabezpieczeniem działań kompanii i ochroną przed dekonspiracją. Żołnierze "Agatu" objęci zostali programem szkoleniowym w Szkole Podchorążych Piechoty, gdzie uczono ich odpowiedniej organizacji i zachowania w czasie boju, a także obsługi broni, pierwszej pomocy, terenoznawstwa czy obsługi pojazdów zmechanizowanych. Po zamachu na Franza Kutscherę zmarłego Bronisława Pietraszewicza, który został w tym czasie dowódcą 1. plutonu, zastąpił Stanisław Leopold ("Rafał"). W lutym "Pług" złożył na ręce dowództwa wspomniany wniosek odnośnie poszerzenia "Pegaza" do statusu batalionu. Ppłk Jan Mazurkiewicz zgodził się na to, proponując przy okazji przemianowanie batalionu i zmianę jego głównej funkcji. Od końca maja batalion nazywał się "Parasol", a jego zadaniem miały być w przyszłości walki w charakterze oddziału spadochronowego, stąd też nowy kryptonim nawiązujący do specjalizacji. Szybko zorganizowano szkolenie młodych żołnierzy, którzy nie mieli pojęcia o tego typu służbie. W międzyczasie batalion znacznie się rozrósł i przeprowadził szereg ważnych akcji, godząc w serce niemieckiej administracji. Okupant, dzięki wydatnej działalności żołnierzy Polskiego Podziemia, nie mógł czuć się bezpieczny na terenie Warszawy. Mimo dużych strat (szczególnie dotkliwa okazała się być akcja "Stamm"). batalion w lipcu 1944 roku sięgnął liczby 440 żołnierzy, którzy wkrótce mieli odznaczyć się w czasie walk podczas Powstania Warszawskiego. Wyrazem pełnego zrozumienia potrzeb armii podziemnej ze strony komendy „ Szarych Szeregów” stała się zgoda na oddelegowanie 60 najstarszych harcerzy z tzw. „Grup Szturmowych”, jako zalążka kadrowego przyszłej kompanii. „GS”-y stanowiły już wówczas oddział podlegający Kierownictwu Dywersji KG Armii Krajowej, o liczącym się dorobku w akcjach dywersyjnych.
Patron agatu
Gen. dyw. Stefan Paweł Rowecki, pseudonimy Grot, Rakoń, Grabica, Inżynier, Jan, Kalina, Tur (ur. 25 grudnia 1895 w Piotrkowie Trybunalskim, zm. 2-7 sierpnia 1944 w Sachsenhausen) – twórca i Komendant Główny Armii Krajowej (od 14 lutego 1942 do 30 czerwca 1943). W styczniu 1914, po ukończeniu kursu podoficerskiego w Rabce, wrócił do Warszawy gdzie dowodził IV plutonem kompanii warszawskich Polskich Drużyn Strzeleckich. W lipcu 1914 wyjechał potajemnie na kurs oficerski w Nowym Sączu (wówczas w zaborze austriackim), a pod koniec 1914 wstąpił do Legionów Polskich Józefa Piłsudskiego. W czasie I wojny światowej walczył w I Brygadzie Legionów Polskich. Po kryzysie przysięgowym, w lipcu 1917, od 11 sierpnia 1917 przebywał w obozie dla internowanych oficerów Legionów w Beniaminowie. W lutym 1918 wstąpił do Polskiej Siły Zbrojnej (tzw. Polnische Wehrmacht). 27 marca 1918 został mianowany porucznikiem, następnie został wykładowcą przedmiotu "umocnienia polowe", w Szkole Podchorążych Piechoty PSZ w Ostrowi Mazowieckiej. Na przełomie 1918 i 1919 ukończył dodatkowo kurs fortyfikacyjny i minerski w Modlinie. W latach 1919-1920 walczył w wojnie polsko-rosyjskiej. W latach 1921-1922 był słuchaczem kursu doszkolenia w Wyższej Szkole Wojennej. W latach 1921-1926 był również oficerem Biura Ścisłej Rady Wojennej. W latach 1930-1935 pełnił funkcję dowódcy 55 pułku piechoty w Lesznie. W listopadzie 1935 powierzono mu dowodzenie Brygadą KOP "Podole". W lipcu 1938 został dowódcą piechoty dywizyjnej 2 Dywizji Piechoty Legionów w Kielcach. W czerwcu 1939 zorganizował i dowodził Warszawską Brygadą Pancerno-Motorową, w składzie Armii Lublin. W 1940 został komendantem Obszaru Warszawskiego ZWZ, a następnie całego obszaru Polski pod okupacją niemiecką - 30 czerwca 1940 został Komendantem Głównym ZWZ i Komendantem Sił Zbrojnych w Kraju. Pod koniec 1941 utworzył organizację "Wachlarz". Doprowadził do połączenia najważniejszych organizacji konspiracyjnych w kraju w jednolite wojsko podziemne, od 1942 występujące jako Armia Krajowa. 14 lutego 1942 został komendantem głównym Armii Krajowej, następnie dokonał jej restrukturyzacji, usprawniając system dowodzenia. Od 7 grudnia 1942 pełnił dodatkowo funkcję Delegata Ministra Obrony Narodowej w Kraju. Został wydany Niemcom przez agentów Gestapo ulokowanych w wywiadzie AK : Blanka Kaczorowska, Ludwik Kalkstein, Eugeniusz Świerczewski w 1944 kontrwywiad AK zlikwidował Świerczewskiego za zdradę Został osadzony w połowie lipca 1943 w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, jako więzień honorowy. Według powojennych ustaleń historyków, został zamordowany w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, kilka minut po godz 3:00 w nocy z 1 na 2 sierpnia 1944.
Oficjalny marsz agatu
Sztandar agatu. 5 lipca 2012 r. JW AGAT otrzymała sztandar. Rodzicami chrzestnymi sztandaru zostali Marta Potasińska, wdowa po tragicznie zmarłym Dowódcy Wojsk Specjalnych gen. broni Włodzimierzu Potasińskim i Stefan Mielczarski, wnuk generała Stefana "Grota" Roweckiego.
ODZNAKA PAMIĄTKOWA JEDNOSTKI
Odznakę pamiątkową Jednostki Wojskowej AGAT stanowi sylwetka orła na wzorze odznaki skoczka spadochronowego barwy oksydowej stali, symbolizująca specyfikę działania oraz charakter jednostki specjalnej. U podstawy znajduje się glob ziemski barwy czarno-szarej, emaliowany. Symbolizuje on gotowość jednostki do podjęcia działań bojowych w dowolnym miejscu na świecie w obronie interesów Rzeczypospolitej Polskiej. W środku globu widnieje napis „AGAT”, ze znakiem Grup Szturmowych Szarych Szeregów barwy złoto-srebrzystej, nawiązujący do dziedziczonych przez jednostkę tradycji. Wokół globu nałożony został srebrny wieniec z liści dębowych (z lewej strony) i laurowych
(z prawej strony).
Do najważniejszych akcji represji indywidualnej przeprowadzonych w okresie od grudnia 1943 do lipca 1944 roku przez Polskie Podziemie można zaliczyć:
Akcja "Hergel"
Akcja "Polowanie"
Akcja "Kutschera"
Zamachy na Albrechta Eitnera, Willi Lübberta, Ernsta Dürrfelda
Akcja "Lalunia"
Akcja "Komitet Ukraiński"
Akcja "Rodewald"
Akcja "Stamm"
Akcja "Hahn"
Akcja "Bollongino"
Likwidacja najważniejszych dygnitarzy hitlerowskich na terenie Generalnej Guberni miała ważny wymiar psychologiczny. Niemieccy działacze nie mogli czuć się bezpiecznie. Podobnie rzecz się miała z tymi, którzy podjęli się współpracy z okupantem. Choć każde morderstwo dokonane przez żołnierzy Armii Krajowej spotykało się ze srogim odwetem ze strony władz niemieckich, bezkarność okupanta na podbitym terenie była tylko mitem. Dodatkowo likwidacja najbardziej zaangażowanych w eksterminację i wyzysk Polaków dygnitarzy miała duże znaczenie moralne - ludność polska podtrzymywana była na duchu poprzez doniesienia o udanych akcjach Polskiego Podziemia, które nie zrezygnowało z boju o wolną Rzeczpospolitą. Tym samym żołnierze Armii Krajowej bronili naród przed rozpadem. Co więcej, efektywne posunięcia sprawiały, iż ludność jeszcze przychylniejszym okiem patrzyła na poczynania dzielnych AK-owców, wspierając ich z większym zaangażowaniem. Akcje wymierzone w wyróżniające się jednostki po stronie nieprzyjaciela godziły także w niemiecką administrację, gdyż utrata kolejnych działaczy rozlokowanych na czołowych stanowiskach destabilizowała pracę urzędów, organizacji, wydziałów.
http://www.agat.wp.mil.pl/
Na początek GROM.
Jednostka Wojskowa GROM dziedziczy tradycje legendarnych Cichociemnych Spadochroniarzy Armii Krajowej.
Wywiad niemiecki, działający w Anglii, nigdy nie trafił na ich ślad. Nigdy wszyscy, a było ich 316 (w tym jedna kobieta), nie stanęli obok siebie na jednej zbiórce - w jednym szeregu. Nigdy też nie stworzyli, w typowym rozumieniu, związku zbrojnego czy oddziału wojskowego. W czasie II Wojny Światowej Cichociemni - komandosi przygotowani i najlepiej wyszkoleni przez SOE w Wielkiej Brytanii - byli pojedynczo lub w małych grupach przerzucani do okupowanej Polski.
Na przełomie lat 1941/1942 w rozproszonych po mglistej i górzystej Szkocji obozach szkoleniowych narodził się dumny przydomek, znakomicie oddający charakter działań żołnierskiej elity przygotowywanej do cichego działania w mroku nocy. To właśnie słowa charakteryzujące warunki w jakich prowadzili walkę - cisza i ciemność - dały początek charyzmatycznemu mianu - Cichociemni. Na początek byli tak nazywani dlatego, że znikali ze swoich macierzystych jednostek nagle i cicho, w niewiadomym celu.
Kandydaci na cichociemnych zwerbowani przez Oddział VI (od 1942 roku Oddział Specjalny) Sztabu Głównego Naczelnego Wodza, przechodzili szereg kursów polskich i brytyjskich. Program szkolenia doskonalono z upływem czasu. Obejmował on cztery grupy kursów: zasadnicze, specjalistyczne, uzupełniające oraz praktyki. Szkolenie Cichociemnego trwało kilka miesięcy. Inaczej przebiegało szkolenie skoczków przewidzianych jako dywersanci czy dowódcy oddziałów powstańczych, a inaczej radiotelegrafistów, wywiadowców, oficerów sztabowych lub instruktorów broni pancernej, lotników, specjalistów od propagandy czy fałszerzy dokumentów. Zasadą było, że wszyscy musieli ukończyć kurs spadochronowy i odprawowy.
W czasie wojny byli pojedynczo lub w małych grupach przerzucani do okupowanej Polski.
Spośród 316 Cichociemnych:
- sześciu zginęło podczas lotu do kraju,
- trzech zginęło w czasie skoku nad Polską,
- trzydziestu pięciu zostało zamordowanych w katowniach gestapo,
- dwunastu zginęło w obozach koncentracyjnych,
- dwudziestu sześciu poległo w walkach partyzanckich,
- osiemnastu poległo w Powstaniu Warszawskim,
- trzech zażyło truciznę w trakcie aresztowania,
- sześciu stracono po wojnie.
Oznaka rozpoznawcza (noszona na prawym ramieniu) dla żołnierzy zespołów bojowych Jednostki Wojskowej GROM, którzy pomyślnie ukończyli kurs podstawowy oraz specjalistyczne szkolenie bojowe.
Przyznawana od 08.06.2009 roku.
Na Sztandarze Jednostki umieszczono między innymi datę pierwszego zrzutu Cichociemnych do okupowanej Polski - 15 lutego 1941 roku, datę utworzenia Grupy Reagowania Operacyjno-Manewrowego - 13 lipca 1990 roku, symboliczny numer GROM "13", znak spadochronowy Cichociemnych, wzorowany na nim znak Jednostki GROM w postaci pikującego orła ze złotą błyskawicą (gromem) w szponach; po środku krzyży kawalerskich umieszczono wizerunek orła białego, a z drugiej strony napis: "Bóg, Honor, Ojczyzna”.
Na terenie Jednostki GROM znajduje się Sala Tradycji poświęcona Cichociemnym, do której skoczkowie Armii Krajowej przekazali swoje osobiste pamiątki.
Przyjeżdżając do Warszawy z głębi kraju lub zza granicy, zawsze mogą liczyć na przyjęcie i gościnę w Jednostce.
Każdego roku w trzecią niedzielę maja, Cichociemni Spadochroniarze Armii Krajowej oraz ich krewni zjeżdżają z całego świata, aby złożyć wieniec przy pomniku upamiętniającym bohaterskie czyny, chwałę i męstwo Cichociemnych na Cmentarzu Powązkowskim. Po przybyciu do Jednostki uczestnicy spotkania składają kwiaty pod Pomnikiem Braterstwa Broni Żołnierzy GROM i Cichociemnych, po czym spotykają się w Sali Tradycji poświeconej Ich pamięci. Jest to czas refleksji i wspomnień. Na jednej ze ścian umieszczono fotografie wszystkich 316 Cichociemnych. W tym wyjątkowym dniu wszyscy stoją w jednym zwartym szeregu - żyjący z tymi, którzy odeszli w chwale na wieczna wartę.
Słynna naszywka, używa w boju. Ma ona upamiętnić bohaterów z Powstania Warszawskiego.
Odznaka GROM
(noszona na piersi nad lewą kieszenią munduru wyjściowego i galowego)
występuje jako: brązowa, srebrna, złota oraz honorowa,
jest przyznawana przez Kapitułę ds. Odznaki GROM zgodnie z zasadami określonymi Regulaminem Odznaki GROM
Pomnik poświęcony cichociemnym na terenie GROM-u przedstawia z lewej strony znak cichociemnych, a z prawej odznakę GROM-u.
Berety - koloru szarego - takie same, jakie nosili podczas II wojny światowej żołnierze 1. Samodzielnej Brygady Spadochronowej (SBS). Nie jest to bynajmniej o nawiązanie do jej tradycji, które kontynuuje obecnie 6. Brygada Desantowo Szturmowa, zachowująca jednak noszone już wcześniej ciemnoczerwone berety. Cichociemni część szkolenia odbywali w 1. SBS i przerzucani byli do akcji pojedynczo lub w małych grupkach w ubraniach cywilnych, a co za tym idzie nie mogli skorzystać z dobrodziejstw munduru, określonych przez Konwencję Genewską (dlatego czasem nazywano ich żołnierzami bez mundurów). Gdyby więc występowali w zwartych, umundurowanych pododdziałach, mieliby prawdopodobnie na sobie mundury i szare berety brygady spadochronowej. Wybór koloru beretów dla jednostki nie był więc przypadkowy.
http://www.grom.wp.mil.pl/
Morze jest niemal idealnie gładkie. Znienacka jednak woda zaczyna burzyć się, huczeć, wirować. Na powierzchni pojawia się okręt podwodny ORP „Sokół”. Z jego pokładu zaczynają wyskakiwać ubrani w czarne kombinezony komandosi. Błyskawicznie dostają się na brzeg i unieszkodliwiają obsługę rozmieszczonych tam wyrzutni rakiet. Droga w głąb lądu jest otwarta.
Terroryści opanowali okręt ratowniczy ORP „Zbyszko”. Los załogi znajduje się teraz w ich rękach. Do okrętu jednak w szybkim tempie zbliża się łódź motorowa po brzegi wypełniona komandosami. Ubezpiecza ich śmigłowiec SH-2G należący do Marynarki Wojennej. Po chwili komandosi są już na pokładzie „Zbyszka”. Jeszcze kilka minut, huk wystrzałów, trochę dymu i okrzyków i okręt zostaje odbity. Tak właśnie ćwiczą żołnierze z jednostki specjalnej Formoza.
Na co dzień spowija ją aura tajemnicy. Można chyba zaryzykować twierdzenie, że bardziej nieprzenikniona niż ta wokół komandosów z Lublińca, nie mówiąc już o jednostce GROM. Kiedy pytam rzecznika Formozy kpt. mar. Tomasza Królika o możliwość krótkiej rozmowy z jednym z tak zwanych operatorów – rzecz jasna bez podawania nazwiska, stopnia, słowem: czegokolwiek, co mogłoby ułatwić jego rozszyfrowanie – odpowiada krótko: „niestety, nie ma takiej możliwości”. – To kwestia zasad. Przyjęliśmy takie założenia i nie odchodzimy od nich nawet na krok – dodaje.
Ponoć samym komandosom dowódcy przykazują, aby o jednostce nie wspominali wcale. A jeśli już muszą, niech mówią wszystko – byle tylko nie prawdę. Kpt. mar. Robert Pawłowski, dziś już w cywilu, do Formozy wstąpił w połowie lat 90. Wówczas jeszcze jednostka działała w strukturach Marynarki Wojennej. – Zdarzały się sytuacje, gdy podczas rozmów z komandosami nieświadomi niczego marynarze wspominali, że ponoć gdzieś tutaj działa jakaś tajna jednostka. Na co koledzy, udając zdziwienie, odpowiadali: „Naprawdę? A to ciekawe…” – wspomina kpt. mar. Pawłowski.
No ale trochę jednak o Formozie powiedzieć można. Jej początki sięgają 1974 roku. Wówczas to w marynarce zostaje powołany zespół, który ma opracować koncepcję działania specjalnej jednostki płetwonurków. Praca ekspertów przynosi wymierne rezultaty – rok później w ramach 3 Flotylli Okrętów powstaje Wydział Działań Specjalnych. Kieruje nim kmdr Józef Rembisz. Następne lata to kolejne zmiany nazw, zakresu działania, wreszcie przyporządkowania jednostki. W 2008 roku przechodzi ona ze struktur Marynarki Wojennej do Wojsk Specjalnych. Do dziś jednak ze względu na swoją specyfikę jednostka bardzo ściśle współdziała z marynarzami. I jak przyznaje kmdr por. Bartosz Zajda, rzecznik Marynarki Wojennej, współpraca układa się bardzo dobrze. – Komandosi Formozy operują z pokładu naszych okrętów. Zwykle wykorzystują w tym celu fregaty – wyjaśnia. Powód? – Mogą one pozostawać bardzo długo w morzu, mają nieograniczoną dzielność morską, co oznacza, że potrafią działać właściwie niezależnie od pogody. Wreszcie – na ich pokładzie stacjonują śmigłowce SH-2G, które podczas wielu akcji stanowią dla Formozy wsparcie – wylicza kmdr por. Zajda.
Ostatnią znaczącą zmianę jednostka morskich komandosów odnotowała nieco ponad półtora roku temu. Wtedy to w oficjalnym użyciu pojawiła się nazwa Formoza. Wcześniej tak właśnie o jednostce mówili sami żołnierze.
Dlaczego? Jak tłumaczył w swojej książce wspomnieniowej pt. „Wojsko, morze, wraki i węgorze” kmdr Józef Rembisz, wszystko zaczęło się od starej torpedowni w Gdyni-Oksywiu. Zbudowali ją jeszcze Niemcy, którzy w czasie wojny składowali tam broń testowaną na sąsiednim poligonie. Potem przypadła ona polskiej marynarce. W torpedowni lokowani byli początkowo kandydaci do szkoły oficerskiej. Działo się to w czasie szeroko opisywanej wówczas wojny domowej w Chinach. Naprzeciw siebie stanęli tam komuniści i nacjonaliści, którzy ostatecznie zostali zepchnięci na Tajwan, czyli dawną Formozę. Jeden z przyszłych oficerów uznał, że położona w morzu torpedownia jest właśnie niczym owa Formoza położona tuż przy wielkim lądzie. Wkrótce studenci, a potem marynarze nie mówili już o budyneczku inaczej. A w latach 70. właśnie tam ulokowali się morscy komandosi. I tak nazwa tego miejsca przylgnęła do ich formacji.
Formoza ma na koncie liczne misje i zadania specjalne. Jeszcze w 1994 roku komandosi rozpoczęli wspólne ćwiczenia z siłami specjalnymi USA, Wielkiej Brytanii, Francji i Niemiec. W latach 2000–2001 żołnierze Formozy utworzyli Polski Kontyngent Wojskowy w Zatoce Perskiej. Operowali wówczas z okrętów amerykańskiej marynarki. W latach 2002–2003 ich bazą był już polski okręt ORP „Kontradmirał Xawery Czernicki”. – Braliśmy udział w operacji „Enduring Freedom”. Patrolowaliśmy Zatokę Perską. Sprawdzaliśmy, czy pływające tam jednostki nie przemycają ropy, broni, terrorystów – wylicza kpt. mar. Pawłowski. Polska jednostka współpracowała z 5 Flotą Stanów Zjednoczonych. Potem wzięła udział w operacji „Iraqi Freedom”, czyli drugiej wojnie w Zatoce. Komandosi Formozy operowali m.in. na rzece Kaa. Ubezpieczali „Czernickiego”, który płynął z konwojem humanitarnym do położonego w głębi lądu portu Umm Qasr. Ale nie tylko. Jak przyznaje kpt. mar. Pawłowski, komandosi wypływali też patrolować rzekę łodziami. Misja w Iraku była dla Formozy sporym wyzwaniem. Bywało też, że komandosi znajdowali się w sporych opałach. – Nawet teraz nie mogę zdradzać szczegółów, ale bywało bardzo gorąco. Raz skórę uratowały nam dwa amerykańskie śmigłowce – wspomina kpt. mar. Pawłowski.
Komandosi Formozy operują głównie na morzu, choć nie tylko. Wchodzili oni także w skład Polskiego Kontyngentu Wojskowego w Afganistanie. A ten kraj dostępu do morza przecież nie posiada. Komandosi są przygotowani do prowadzenia akcji na wodzie i pod jej powierzchnią (taktyka niebieska), ale też na otwartym polu (taktyka zielona) i w budynkach (taktyka czarna). To upodabnia ich do słynnej amerykańskiej jednostki Navy Seal (od słów „sea”, „air”, „land”) i lokuje w absolutnej elicie nawet w gronie sił specjalnych.
Jakie cechy musi posiadać komandos Formozy? – To inteligencja, siła, wytrzymałość, kreatywność, zdolność analitycznego myślenia, żelazna wola, nienaganne zdrowie – wylicza kpt. mar. Królik. Lista zresztą jest znacznie dłuższa. Kandydaci na komandosów muszą wypełnić ankietę, przejść badania psychologiczne i testy sprawnościowe, a potem morderczy wielodniowy sprawdzian kondycyjno-wytrzymałościowy w terenie. Ostatnim etapem jest rozmowa kwalifikacyjna. – Biorąc pod uwagę dane z kilku ostatnich lat, proces rekrutacyjny przechodzą jedna, dwie osoby na dziesięć – przyznaje kpt. mar. Królik.
Kpt. mar. Pawłowski: – Co to znaczy być komandosem? Myślę, że doskonale oddaje to takie oto zdanie: „tam gdzie inni widzą ryzyko i niebezpieczeństwo, siły specjalne widzą okazję”.
***
Broń i sprzęt Formozy
Morscy komandosi korzystają m.in. z kombinezonów, które sami dla siebie zaprojektowali, naszpikowanych elektroniką łodzi patrolowo-rozpoznawczych, które osiągają prędkość 100 km/h, oraz specjalnych ciągników podwodnych.
Jak ktoś reflektuję, to HD:
/watch?v=hTN3CPibvNg
Generał Włodzimierz Potasiński (zginął w katastrofie pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku) od połowy 2007 roku, czyli od objęcia stanowiska dowódcy Wojsk Specjalnych, rozpoczął starania o utworzenie kolejnej, obok warszawskiej Wojskowej Formacji Specjalnej GROM (JW 2305), lublinieckiego 1 Pułku Specjalnego Komandosów (JW 4101) oraz gdyńskiej Morskiej Jednostki Działań Specjalnych MW Formoza (JW 4026), jednostki specjalnej.
Miała się ona zajmować tym, czym nie zajmowała się dotychczas żadna jednostka w naszej armii, czyli wsparciem poddziałów specjalnych w zakresie dowodzenia, wywiadu i rozpoznania oraz zabezpieczenia logistycznego.
Jak podkreślają współpracownicy, gen. Potasiński nie zamierzał odkrywać Ameryki czy wyważać otwartych drzwi. Jednostki takie jak polski NIL mają już nasi sojusznicy. Angielskich komandosów z SAS, czyli Special Air Service, wspiera SRR (Special Reconnaissance Regiment), a amerykańskim operatorom z Delta Force już od ponad trzydziestu lat pomagają specjaliści z USAISA, czyli USA Intelligence Support Activity.
Mimo oporu sporej grupy decydentów gen. Potasińskiemu udało się przekonać MON do pomysłu utworzenia Jednostki Wsparcia Dowodzenia i Zabezpieczenia Wojsk Specjalnych. Powstała w grudniu 2008 roku.
Na początek logistyk
Jej pierwszym dowódcą został płk Mariusz Skulimowski. Nominacja logistyka, który przez lata służył w 10 Brygadzie Logistycznej w Opolu, a do Wojsk Specjalnych, a dokładnie do GROM-u trafił dopiero w 2007 roku, była sygnałem, jakiego autoramentu będzie nowa jednostka.
Major Krzysztof Łukawski, szef Sekcji Wychowawczej JW NIL, opowiada, że trzy podstawowe zadania stojące przez operatorami JWDiZWS nie zmieniły się do dzisiaj. Po pierwsze, organizowanie i realizowanie przedsięwzięć związanych z prawidłowym funkcjonowaniem systemu dowodzenia Wojsk Specjalnych. Po drugie, wsparcie informacyjne operacji specjalnych. I po trzecie, organizowanie systemu zabezpieczenia finansowego i logistycznego na potrzeby funkcjonowania tych wojsk.
Co to oznacza w praktyce? Żołnierze NIL-a działają niejednokrotnie jak agenci służb specjalnych, a nie jak komandosi. Wykonują najczęściej zadania na pograniczu rozpoznania osobowego (HUMINT) i elektromagnetycznego (SIGINT) oraz operacji specjalnych. Dostosowana do nich jest struktura jednostki, która obejmuje trzy zespoły: Zespół Wsparcia Informacyjnego, Zespół Dowodzenia oraz Zespół Zabezpieczenia Logistycznego. W strukturze JW NIL jest również Grupa Zabezpieczenia Medycznego.
Kim oni są?
Ponieważ JW NIL jest obok JW AGAT najmłodszą jednostką specjalną naszej armii, jej trzon stanowią żołnierze z pozostałych jednostek podległych Dowództwu Wojsk Specjalnych. Kandydaci musieli również przejść selekcję. – To jednostka wybiera kandydatów, a nie oni jednostkę – podkreśla mjr Łukawski i dodaje, że złożyć dokumenty-ankietę może każdy żołnierz lub funkcjonariusz służb mundurowych. Każdy też może zostać zaproszony do wzięcia udziału w weryfikacji. Jej pozytywne ukończenie nie oznacza jednak, że automatycznie będzie służył w Jednostce Wojskowej NIL. Kandydaci, którzy przejdą eliminacyjne sito, są kierowani na specjalistyczne szkolenie, takie jak komandosi z pozostałych jednostek DWS.
Komandosi z NIL-a zdobywają szlify w najlepszych ośrodkach szkolenia sił specjalnych, np. w Belgii, Niemczech i Stanach Zjednoczonych. Przechodzą również specjalistyczne szkolenia, jak chociażby te w Gujanie Francuskiej, czy lawinowe organizowane przez TOPR. – Do dyspozycji mają najnowszy i najbardziej zaawansowany technologicznie sprzęt nie tylko rozpoznania, lecz także dowodzenia, łączności i informatyki oraz zabezpieczenia logistycznego – opowiada mjr Łukawski.
Sprawdzeni w boju
Chociaż przedstawiciele JW NIL nie chcą chwalić się akcjami bojowymi, w których brali udział. Z pewnością można jednak stwierdzić, że są zaangażowani w każdą operację, w której uczestniczą polscy komandosi w Afganistanie.
Z Zespołu Wsparcia Informacyjnego wydzielono dla polskiego kontyngentu w Afganistanie Grupę Wsparcia Informacyjnego. Jej głównym zadaniem jest wspieranie procesu decyzyjnego dowódców zgrupowań naszych Wojsk Specjalnych: Task Force-49 i Task Force-50. GWI pomaga również pozostałym elementom kontyngentu oraz zespołom bojowym.
Operatorzy z GWI dzięki trzem sekcjom: rozpoznania osobowego, nazywanej HUMINT od angielskiego „human intelligence”, rozpoznania obrazowego – IMINT, od angielskiego „imagery intelligence” oraz sekcji analizy danych dostarczają sztabowi PKW informacje o partyzantach. Dzięki temu dowództwo kontyngentu wie, gdzie przebywają, jakie mają uzbrojenie i wyposażenie, kto z nimi współpracuje, gdzie można spodziewać się zasadzki bądź znajdują się ukryte składy broni i amunicji.
Dlaczego NIL?
Jak podkreślają żołnierze jednostki, wybór jej patrona, od którego w 2011 roku przejęła ona również wyróżniającą nazwę, nie był przypadkowy. – Funkcjonowanie dzisiejszej Jednostki Wojskowej NIL odzwierciedla funkcjonowanie Kedywu – wyjaśnia mjr Łukawski.
Kedyw, czyli Kierownictwo Dywersji Komendy Głównej Armii Krajowej, które funkcjonowało od listopada 1942 do stycznia 1945 roku, było odpowiedzialne nie tylko za planowanie akcji dywersyjnych i sabotażowych na obszarze kraju, lecz także między innymi za analizę metod i sposobów prowadzenia walki, szkolenie dowódców oraz produkcję uzbrojenia. Twórcą i pierwszym komendantem Kedywu był pułkownik August Emil Fieldorf, pseudonim „Nil”.
Tak zaczyna się historia GROM-u
Cztery lata wcześniej rozpoczyna się akcja MOST. Premier Tadeusz Mazowiecki zgodził się, aby rosyjscy Żydzi z ZSRR mogli z Warszawy wylatywać do Izraela. Niedługo potem w Bejrucie zostało postrzelonych dwóch Polaków, ponieważ fundamentaliści przestali uważać Polskę za kraj przyjazny. Wtedy narodził się plan powstania antyterrorystycznej jednostki specjalnej. Jej zadaniem miało być reagowanie na zagrożenie terrorystyczne obywateli Polski poza granicami kraju.
Za pomysłem utworzenia GROM-u stał płk Sławomir Petelicki. Podobno ówczesny szef MSW Krzysztof Kozłowski zapytał go, ile czasu i sprzętu potrzebuje, aby stworzyć jednostkę specjalną. – Czas mierzył w miesiącach, a potrzebował poligonu i trochę broni. No i prawa do werbowania ludzi – mówił Kozłowski w filmie „GROM – prawdziwa historia”.
Pierwszy nabór do jednostki płk Petelicki zorganizował sam. Służbę w GROM-ie proponował najlepszym żołnierzom, policjantom, pracownikom wywiadu. Jeździł po całej Polsce, aby na własne oczy zobaczyć, kto nadaje się na specjalsa.
Kiedy polscy komandosi tworzyli swoją nową jednostkę, w Iraku polski wywiad prowadził operację SAMUM. Agenci pomogli wydostać się z Iraku sześciu oficerom amerykańskiego wywiadu. Tego heroicznego zadania nie chcieli podjąć się nawet Brytyjczycy. Rząd amerykański w podziękowaniu za tę świetnie przeprowadzoną operację m.in. zaczął szkolić żołnierzy pierwszej polskiej jednostki specjalnej. Operacją w Iraku kierował Gromosław Czempiński. Niektórzy sugerują, że od jego imienia pochodzi nazwa GROM. – To dzięki niemu otrzymaliśmy pomoc Amerykanów – mówił w „GROM – prawdziwa historia” gen. Petelicki. – Poza tym GROM dobrze brzmi. GROM – atak z jasnego nieba – dodaje generał.
Instruktorami szkolenia Polaków w USA byli żołnierze z Delta Force. Mordercze ćwiczenia Amerykanie przeprowadzali w górach. GROM-owcy przez kilka dni nie spali, jedli minimalną ilość jedzenia. Tak hartowali swoje organizmy i uczyli się, jak przetrwać.
Potem zasady tamtego ekstremalnego szkolenia przenieśli na własne podwórko. Od początku istnienia podczas ćwiczeń używali tylko ostrej amunicji. Każdego, kto chciał zostać GROM-owcem, czekała nie tylko ostra selekcja, morderczy sprawdzian siły i psychiki, ale też sprawdzian zaufania. Kandydat musiał usiąść na miejscu zakładnika, którego więzili „terroryści”. Do ciemnego pomieszczenia, w którym przebywał, wbiegali komandosi i eliminowali „przeciwnika”. Używali ostrej amunicji i ładunków wybuchowych. Zaufanie i wiara w umiejętności kolegów z jednostki – tego operatorzy uczą się od początku istnienia GROM-u.
Zaczęli na Haiti, potem były Bałkany
Pierwszym sprawdzianem dla GROM-u było Haiti.
W 1991 roku wojsko obaliło prezydenta Haiti Jean-Bertranda Aristide. Władzę przejęła junta wojskowa, a Rada Bezpieczeństwa ONZ nałożyła na to środkowoamerykańskie państwo, zajmujące część wyspy Haiti na Morzu Karaibskim, embargo ekonomiczne. W jego wyniku Haiti pogrążyło się w nędzy i chaosie, które próbowała zwalczyć utworzona w 1993 roku misja ONZ. Poniosła jednak klęskę, zmuszając RB ONZ do wydania rezolucji, wzywającej do utworzenia Wielonarodowych Sił (Multinational Forces – MNF), nad którymi dowodzenie objęły Stany Zjednoczone.
51 komandosów pod wodzą płk. Petelickiego pojechało tam 17 października 1994 roku, aby pomóc USA w zaprowadzaniu pokoju. Na miejscu pracowali z amerykańskimi rangersami.
Polacy nie tylko pilnowali porządku i spokoju, ale także brali udział w działaniach antyterrorystycznych, pomogli transportować rannych Amerykanów, ochraniali VIP-ów. Uratowali życie 26 osobom. Płk Petelicki jako pierwszy cudzoziemiec po misji dostał amerykański „Medal for Military Merit”, a czterech jego podwładnych dostało wyróżnienia.
W 1997 roku GROM-owcy wzięli udział w misji pokojowej ONZ na Bałkanach. W wyniszczonym wojną kraju stworzyli swoją bazę w byłej stacji benzynowej. Wszyscy ostrzegali ich, że są na terenie bossa świata przestępczego, który będzie próbował ich zabić. – Ale jakoś mu się nie udało – wspomina uczestnik tamtej misji. Sukcesem Polaków było zatrzymanie Slavka Dogmanowica, zbrodniarza wojennego, odpowiedzialnego za śmierć 300 Chorwatów. Trzy lata później komandosi GROM-u odpowiadali za ochronę szefa misji weryfikacyjnej OBWE – Amerykanina Williama G. Walkera podczas jego wizyty w Kosowie i Macedonii. W 2001 roku w Kosowie ścigali zbrodniarzy wojennych.
Misja w Iraku – powód do dumy
W kwietniu 2002 roku rozpoczęła się misja GROM-u nad Zatoką Perską. Zadaniem komandosów było kontrolowanie statków. Sprawdzali, czy rebelianci nie przemycają na nich broni oraz czy nie jest łamany zakaz handlu ropą naftową z Irakiem.
Rok później GROM walczył również u boku Amerykanów podczas drugiej wojny nad Zatoką Perską. Komandosi wsławili się tam odbiciem instalacji naftowych niedaleko półwyspu Fao oraz przejęciem kontroli nad portem Umm Qasr. Gdy po tej operacji świat obiegły zdjęcia operatorów GROM-u, Polacy dowiedzieli się, że wojna w Iraku to także ich wojna.
Iracka misja jednostki zakończyła się w grudniu 2004 roku. Polscy komandosi przeprowadzili w tym czasie ponad 200 akcji bezpośrednich, w których zatrzymali kilkuset podejrzanych o terroryzm, w tym kilka osób z tzw. talii kart – najbardziej poszukiwanych prominentów reżimu Saddama Husajna.
Będą pamiętać o kapitanie
W 2002 roku GROM-owcy polecieli też do Afganistanu, do bazy Bagram. – Przed rozpoczęciem wykonywania zadań w Afganistanie trzeba przejść aklimatyzację – mówi jeden z operatorów. – Panuje tam zupełnie inny klimat, konieczna jest zmiana nawyków. Nie jest łatwo wytrzymać w upale, na górzystym terenie, cały czas w mundurze, z ciężkim wyposażeniem.
Na początku misji chronili polskich saperów, którzy rozminowywali teren. Dbali też o bezpieczeństwo VIP-ów, którzy przylatywali z różnych części świata do Afganistanu. – Talibowie to trudny przeciwnik, zahartowany w trudnych warunkach, znający teren, potrafiący się po nim świetnie poruszać – opowiada operator GROM-u, uczestnik misji.
O swoich operacjach w Afganistanie nie mogą mówić dużo. Opinia publiczna może usłyszeć tylko o nielicznych, między innymi uwolnieniu afgańskich policjantów z rąk terrorystów w 2010 roku, o wysadzeniu fabryki broni ukrytej w jednej z niepozornych chałup w dystrykcie Karabach. Stoczyli też 3-godzinną walkę z terrorystami. Zginęło wtedy wielu napastników, operatorzy wyszli z bitwy zwycięsko.
23 stycznia 2013 roku to smutny dzień dla jednostki. W Afganistanie zginął wtedy pierwszy żołnierz GROM – kpt. Krzysztof Woźniak. Był dowódcą sekcji bojowej GROM, poległ podczas prowadzenia operacji zatrzymywania Abdula Rahmana, jednego z najgroźniejszych terrorystów poszukiwanych na terenie Afganistanu.
Rezygnujesz? Tu są tylko najlepsi!
Trudno namówić operatora GROM-u na rozmowę o jednostce. – Takie mamy zasady – odpowiadają. – Nie usłyszysz od nas, jak działamy, nie zdobędziesz informacji o naszej taktyce, o tym, jak wyglądają nasze szkolenia.
Już to, że służą w GROM-ie, jest tajemnicą. Kiedy przypadkowi ludzie, znajomi pytają ich o pracę, muszą minąć się z prawdą. – Czasami bywam przedstawicielem handlowym, czasami rozwożę chipsy – żartuje komandos.
– Mamy zasady, których się trzymamy. Jesteśmy jak rodzina, wszyscy mówimy do siebie po imieniu – nawet z dowódcą, zwykle nie używamy nawet stopni – opowiadają GROM-owcy.
Jakie cechy musi mieć operator GROM-u? – Inteligencję! – bez chwili wahania mówi oficer GROM. – Sprawność fizyczna jest oczywista, ale niektórzy myślą, że to wystarczy. Zapewniam, że nie. Operator GROM-u to żołnierz, który sam podejmuje decyzje. Tu trzeba myśleć, nie ma miejsca na bezmyślne wykonywanie rozkazów.
Umiejętności i inteligencję kandydatów na operatorów sprawdza się podczas selekcji. Na jej temat krążą legendy: mordercza, wycieńczająca, mało kto może ją przejść, odpadają najlepsi. I wszystko to prawda. Jej pierwszy etap odbywa się już na stronie internetowej GROM-u. Znajduje się tam ostrzeżenie dla osób, które chciałyby służyć w jednostkach bojowych GROM-u, a nie są w stanie zaliczyć egzaminu z wf jednostki. W takim wypadku proszeni są, aby już teraz zrezygnowali ze składania dokumentów.
Ci, którzy jednak się zdecydują, najpierw mierzą się m.in. z pływaniem, podciąganiem na drążku, bieganiem i walką wręcz. Kolejna próba odbywa się w górach, z dala od cywilizacji i komfortowych warunków. Instruktorzy wyciskają z nich siódme poty, kilkanaście razy dziennie męczą pytaniami: „Rezygnujesz?” i mówią o wygodnych, ciepłych fotelach. Wszystko po to, aby złamać kandydatów.
Zwykle selekcję przechodzi tylko około 10 procent jej uczestników. Reszta się poddaje, inni słabną aż do utraty przytomności. A dobre zdrowie i wytrzymałość są niezbędne.
Nagrodą za przejście selekcji jest nie tylko służba w najbardziej elitarnej jednostce polskiej armii, ale też opinie, jakie słyszą o sobie na całym świecie: najlepsi, profesjonaliści, pracuje się z nimi świetnie – mówią ci, którzy mieli okazję współpracować z GROM-em.
Miesiąc temu do Polski przyleciał były instruktor najlepszych snajperów jednostki NAVY SEALS Brandon Webb. Jego przewodnikiem po kraju był Drago, Polak, który wyjechał do Stanów i służył w SEALS-ach. Historia GROM-u tak bardzo ich zainteresowała, że postanowili nakręcić o niej film. – Uważamy, że to jedna z najlepszych jednostek specjalnych na świecie – mówili. – Amerykanie wiedzą, że jesteście świetni, ale nie znają waszych korzeni. A przecież jest o czym mówić, co pokazać.
Ale operatorów GROM-u doceniają także cywile. Ta tajemnicza jednostka jest bardzo popularna zwłaszcza wśród młodych ludzi. W 2012 roku wirtualny świat graczy obiegła informacja o tym, że w najnowszej wersji gry „Medal of honor” będzie można zagrać postać właśnie żołnierza GROM-u. Euforia na forach internetowych nie miała końca, zwłaszcza że żołnierz, na którym wzorowali się twórcy gry, istnieje naprawdę. W GROM-ie służył służył 14 lat. „Udział” w grze zaproponowali mu koledzy z NAVY SEALS.
W ostatni weekend operatorzy GROM-u dali pokaz skakania ze spadochronem podczas Ursynowskiego Dnia Cichociemnych, których tradycje dziedziczą. W przyszłą sobotę pokażą swój sprzęt i uzbrojenie w czasie Święta Wojsk Specjalnych w Krakowie.
*****
Dowódcą jednostki jest płk Piotr Gąstał, który służy w niej prawie od początku i w GROM-ie przeszedł wszystkie szczeble kariery.
Snajperzy z GROM używają kilku karabinów wyborowych, jednym z nich jest supernowoczesny CheyTac M200 Intervention. Mają też pistolety Glock 17 i FN Five-seveN i karabinek szturmowy HK 416. Ich wyposażenie to też sprzęt termo- i noktowizyjny, spadochrony, sprzęt służący do desantowania z wysokości kilku kilometrów oraz roboty inżynieryjno-pirotechniczne.
Jeśli chcesz wyłączyć to oznaczenie zaznacz poniższą zgodę:
Oświadczam iż jestem osobą pełnoletnią i wyrażam zgodę na nie oznaczanie poszczególnych materiałów symbolami kategorii wiekowych na odtwarzaczu filmów
Dobry specjals